niedziela, 26 grudnia 2010

Larry Brown, Kocie Bobki i home run Otisa Smitha

Od moich licznych fanów z Czechosłowacji i Węgier dostałem całą masę listów z prośbami o komentarz do ostatniej wymiany między Orlando Magic, Phoenix Suns i Washington Wizards. No więc do rzeczy, bo owsianka stygnie.

Suns na duży plus, wreszcie mają kogoś kto broni i zbiera, a i w ataku może się przydać (Maaaarciiiiiin!!!). Wizards najwyraźniej nie mieli możliwości dokonania wymiany korzystnej finansowo, tak przynajmniej pożegnali Arenasa, zamykając pewien etap w historii klubu i rozpoczynając erę Johna Walla.


Na koniec Orlando. Otis Smith zaszalał, stawiając wszystko na jedną kartę i nie wiem czy nie przesadził. Magic mają teraz potworny potencjał w ofensywie, ale zaburzyli równowagę między atakiem a obroną. Brakowało im gracza kreującego grę (przez co ich atak był zbyt jednowymiarowy), a dostali aż dwóch. Jeśli Van Gundy'emu uda się pogodzić ze sobą wszystkich strzelców, jednocześnie nie zapominając o Howardzie, to ten zespół będzie bardzo trudny do zatrzymania. Problem polega na tym, że cały ciężar obrony spoczął teraz na barkach Dwighta (swoją drogą, obrona z pomocy we wczorajszym meczu z Celtami - mistrzostwo świata) i pod jego nieobecność na parkiecie nie będzie komu bronić drogi do kosza.


Moim zdaniem Smith doszedł do wniosku, że Boston i LA w decydującej fazie rozgrywek i tak nie będą w pełni sił (strategia ryzykowna, ale w gruncie rzeczy, uzasadniona), nastawiając się na zbrojenia przeciwko Heat. Tu już sam Howard jest wielkim atutem wobec nieco słabszej obstawy podkoszowej Miami, a po transferze Magic mają czym odpowiedzieć na olbrzymi potencjał obwodowy rywali.


Druga sprawa, jaką chciałem poruszyć, to odejście Larry Browna z Charlotte Bobcats. Jeden z bardziej szanowanych trenerów NBA opuścił klub, który przed kilkoma miesiącami doprowadził do największego sukcesu w jego historii - awansu do play-off. Pierwsze komentarze sugerowały, że Bobki po osłabieniu składu nie mają przed sobą perspektyw i Brown po prostu nie miał z czym pracować.


Moje zdanie jest trochę inne. O ile rzeczywiście zespół latem się osłabił i ciężko było optymistycznie oceniać jego szanse na powtórkę sprzed roku, o tyle nie widać już było wśród zawodników tyle energii i chęci do gry, co podkreślali kibice drużyny. Sądzę, że nie tylko Brown miał dość Bobcats - to Bobcats również mieli dość Browna. Mówimy o trenerze, który w swojej bogatej karierze trenował aż 9 zespołów NBA, a jego rekord w jednym klubie to sześć sezonów. To niekoniecznie przypadek. Brownowi parę słów poświęcił Phil Jackson, w swojej książce "The Last Season":


"Perhaps the key is Brown. In his first year or two with a new team, he is able to motivate his players to elevate their games far beyond prior levels, a sign of an excellent coach. Eventually, however, Brown wars his team down with persistence in playing the game "the right way". He is never satisfied. After a certain period, the players stop listening to him. Doug Moe, his close friend and the former coach of the Denver Nuggets, told me a story that captures the essence of Larry Brown. "It was the start of the season," Moe recalled. "I was in Boston one night after a game, and Larry called me after his game. We talked for about a half hour. He wanted to trade this guy, he wanted to trade that guy, and I ended up talking him down, mollifying him. I hung up the phone and thought to myself, 'What the hell am I doing? My team is 2-4. His team is 6-1!'""

W skrócie - Brown jest świetny na krótki okres czasu, do osiągnięcia określonego celu (mistrzostwo z Detroit, play-off z Charlotte). Z biegiem czasu, cóż, staje się trudny do zniesienia.

Następcą Browna został Paul Silas, który już zapowiedział przyspieszenie tempa gry drużyny, a na pierwszym treningu kazał korzystać z zegara odmierzającego nie 24, a 14 sekund na rozegranie akcji. Zapowiada się zwyżka formy Tyrusa Thomasa, którego Brown za dużo trzymał na ławce (warto rozważyć w ligach fantasy). Od razu pojawiła się plotka o zainteresowaniu Baronem Davisem, starym znajomym Silasa z czasów, kiedy Hornets grali jeszcze w Charlotte. Ciekawa propozycja, kontry wyprowadzane przez Davisa, a kończone przez Thomasa lub Geralda Wallace'a to byłoby coś warte zobaczenia. Problem w tym, że rozgrywający Clippers ma bardzo nieciekawy kontrakt, a ostatni raz nie miał nadwagi, kiedy do kin wchodził "Czas Apokalipsy". Gdyby chociaż można było dostać jakąś gwarancję, że podczas procesu dochodzenia do formy Davis nie będzie sobie naciągał mięśni pachwinowych średnio raz na tydzień, to można by było się zastanowić. A tak, cóż, niewykluczone że Jordan rozważy czystkę w klubie i rozpoczęcie od nowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz