niedziela, 2 stycznia 2011

Zdrowego Nowego Roku!

Co odpowiada fan Lakers na pytanie o słaby bilans drużyny? Nic, bo dawno śpi, a budzik ma nastawiony na kwiecień. Sporo emocji wywołuje ostatnio postawa mistrzów NBA Słaba gra, dotkliwe porażki w prestiżowych spotkaniach - czy to powód do paniki? Nie, ale nie znaczy to, że możemy się spokojnie rozsiąść w fotelu i z uśmiechem na twarzy, całkowicie zrelaksowani przyglądać się kolejnym przegranym meczom.

Na początek mały "wake up call" - mówimy o zespole, który ma bilans 23-10, dopiero od kilku meczów dysponuje pełnym składem, a sześć z następnych ośmiu spotkań rozegra we własnej hali, głównie z przeciętnymi zespołami. Czy to jest fatalna sytuacja? Sądzę, że nie. Tym bardziej, że strata do dwóch najpoważniejszych rywali w walce o tytuł - Miami i Bostonu - jest naprawdę niewielka. Jedynym zespołem ze sporym zapasem jest San Antonio.

Jest jeszcze jedna istotna sprawa, którą wielu kibiców pomija. Lakers należy traktować na nieco innych zasadach w sezonie zasadniczym. Zastanówcie się sami - mówimy o zespole, który trzy lata z rzędu wchodził do finału NBA, zdobył dwa tytuły, rozegrał dziesiątki prestiżowych meczów, a udział w corocznie nadmuchiwanym baloniku zwanym "Christmas Game" to dla niego chleb powszedni. Trudno w takiej sytuacji oczekiwać maksymalnej motywacji w każdym z 82 meczów. Inna sprawa, że ta drużyna miała zwyczajnie za mało czasu, żeby się zregenerować. Sam Phil Jackson stwierdził kiedyś, że 3-peat to praktycznie maksimum możliwości we współczesnej NBA, bo zespół ma za mało czasu na odpoczynek i na kolejne sukcesy brakuje już paliwa w baku. Ostatnim zespołem, który awansował do finału cztery razy pod rząd, byli Celtowie w latach 80-tych. Przed Lakers stoi więc nie lada wyzwanie. Ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Tym bardziej cieszy fakt, że w obozie LA nikt nie panikuje. Kobe Bryant gra średnio najmniej minut od czasu jego drugiego sezonu w karierze i słabsza dyspozycja drużyny nie sprawiła, że trener zaczął korzystać ze swojej gwiazdy w większym zakresie. Do formy spokojnie wraca Andrew Bynum. Phil Jackson podkreśla, że priorytetem jest zdrowie i forma na play-off. Innymi słowy, jeśli ceną za utrzymanie energii na najważniejszą część rozgrywek jest więcej porażek w sezonie zasadniczym, to trudno - trzeba tę cenę zapłacić.

Tak, nie ma co się przesadnie martwić bilansem i kilkoma porażkami. Nie znaczy to jednak, że Lakers nie mają problemów. Mają. O ile skład wydaje się najbardziej zbilansowany w całej lidze (choć czułbym się znacznie pewniej, gdyby w barwach Lakers biegał szybki penetrujący guard, jak Kyle Lowry), o tyle poszczególne jego elementy nie są już tak pewne. Nazwijmy je "czynnikami podwyższonego ryzyka".
Co mam na myśli (a raczej kogo):

1. Kobe - średnio zaledwie 32 minuty na mecz, w dodatku podobno prawie nie uczestniczy w treningach drużyny. Bryant to jeden z najbardziej wyeksploatowanych zawodników w lidze - 15 lat w NBA, 7 sezonów kończonych w czerwcu. Cieszy fakt, że jest oszczędzany. Martwi jednak słabsza forma. Operacja kolana najwyraźniej odcisnęła swoje piętno, bo Kobe jest mniej dynamiczny, w obronie unika twardej walki na zasłonach, jakby się asekurował, nie jest też tak skuteczny. Nieprzypadkowo Lakers gorzej radzą sobie w końcówkach meczów. Trudno powiedzieć, czy to spokojne budowanie formy na play-off, czy po prostu przebiegnięte kilometry dają już o sobie znać.

2. Bynum - przez trzy ostatnie sezony, ani razu nie był w pełni sił na najważniejsze mecze. Więcej dodawać nie trzeba. Pozostaje liczyć, że dłuższa przerwa i krótszy sezon związany z powrotem do gry dopiero w grudniu, pomoże w uniknięciu urazów.

3. Gasol - kolejny zawodnik, który nie miał ostatnio zbyt wielu okazji do odpoczynku. Sęk w tym, że - w przeciwieństwie do Bryanta - Pau nie jest tak oszczędzany. Przeciwnie, tylko raz w karierze grał średnio więcej minut. Powrót Bynuma powinien ustabilizować sytuację, ale jego zdrowie będzie ważne także z punktu widzenia utrzymania minut Gasola na rozsądnym poziomie.

4. Odom - powiecie, że jestem trochę przewrażliwiony, bo Lamar gra znakomicie. Problem znów jednak sprowadza się tu do braku odpoczynku. Facet od początku sezonu gra życiówkę, poprzednie rozgrywki zakończył w czerwcu, a potem jeszcze brał udział w Mistrzostwach Świata. Gdzieś tam pod drodze musi trafić się jakiś kryzys. Oby nie w najgorszym możliwym momencie.

5. Fisher - ostatni na liście. Iron man. Od lat nie opuścił meczu. Tylko czy na tym etapie kariery 27 minut średnio to nie jest dla niego zbyt dużo? Zwłaszcza, że na ławce mamy świetnych zmienników w postaci Blake'a i Browna. Co jeśli w maju lub czerwcu znów będziemy potrzebować kilku ważnych rzutów Fishera, ale nogi będą zbyt zmęczone?

NBA w ścisłej czołówce wydaje się w tym sezonie najsilniejsza od lat. Lakers na drodze do tytułu czeka kilka bardzo wymagających rywali (o czym może następnym razem), ale ich największym wrogiem pozostaje zdrowie. Zespół czeka nie lada wyzwanie i jeśli nie starczy sił, to może skończyć się rozczarowaniem. Cóż, jedyne co pozostaje, to zaufać temu gościowi:




Myślę, że wie co robi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz