niedziela, 10 kwietnia 2011

Wiosenny wake up call


Pewnie jesteście ciekawi, jakiż to porypany wstęp tym razem wam zaserwuję. Surprajz, surprajz!!! Zamiast żenującej anegdoty wyjątkowo będzie link. Dokopałem się bowiem do niezłej perełki - Lakers vs. Celtics sprzed dziewięciu lat. I co powiecie? Superos, nie? Dobra, meczyk wisi na youtube już od jakiegoś czasu, więc część z was pewnie już go widziała, także może chociaż poudawajcie zaskoczonych.

Krótki background: Lakers na drodze po trzeci tytuł. Shaq, Horry, Fox, Shaw - pamiętny zestaw. Po drugiej stronie Celtowie dowodzeni przez Antoine'a Walkera i Paula Pierce'a. Ekipa, która w tamtym sezonie doszła do finału konferencji wschodniej (wyjątkowo w tamtych czasach słabej, należałoby dodać). Ciekawy pojedynek młodego Bryanta z młodym Pierce'm (tak, obaj byli wtedy szybcy!), ciekawa końcówka, trochę kontrowersji - mecz niestety bez większości pierwszej połowy, ale mimo wszystko warto zobaczyć. Zwłaszcza w kontekście obecnej rywalizacji między LA a Bostonem.





Ale wróćmy do współczesności. Parę miesięcy temu, wypowiadając się na temat wahań formy w LA Landzie, zacząłem od pseudo zabawnego lakersowego żartu:

Co odpowiada fan Lakers na pytanie o słaby bilans drużyny?

Nic, bo dawno śpi, a budzik ma nastawiony na kwiecień.


Słyszycie dzwonek? Czas wstawać, wziąć szybki prysznic, przyciąć wąsa, postawić irokeza na żel, przeczyścić złoty ząb i nałożyć samoopalacz (pamiętajcie: rozsmarować równomiernie!!!). Za tydzień zaczynamy prawdziwą zabawę, czas więc na pierwsze podsumowania sezonu.

Zgodnie z oczekiwaniami, Lakers dostarczyli nam mnóstwo frustracji, poirytowali jak cholera niepotrzebnymi porażkami, nierówną grą w ataku, leniwą obroną i... tak by można wymieniać. Ale musimy im to wybaczyć. Nikt w ostatnich latach nie rozegrał tylu meczów co oni, nie biegał w czerwcu przez trzy lata pod rząd, zamiast wygrzewać tyłek gdzieś w Palm Springs lub Venice Beach. W zamian za cierpliwość, powinniśmy dostać jednak swoją dawkę pozytywnych emocji w play-off. Oby. O tym jednak innym razem.

Sezon można podzielić na dwie części: pierwszą, która upłynęła pod znakiem ataku, oraz drugą - zdecydowanie defensywną. Lakers zaczęli od mocnego uderzenia, przez pierwsze miesiące utrzymywali zaskakująco wysoką skuteczność w rzutach z dystansu, grali miłą dla oka koszykówkę i przez długi czas byli zdecydowanym numerem jeden jeśli chodzi o ofensywę. A to wszystko mimo słabszej formy powracających po kontuzji  Bryanta i Bynuma.

Z czasem jednak forma zaczęła spadać, a brak rasowych strzelców z dystansu - dawać się we znaki. Wprawdzie Jeziorowcy rzucają nieco lepiej niż przed rokiem, jednak różnica nie jest duża. W każdym razie, nie tak, jak oczekiwałem. Shannon Brown, po efektownym początku, mocno spuścił z tonu. Steve Blake gra mniej niż się spodziewano i czasami sprawia wrażenie, jakby za bardzo się skupiał na właściwym poruszaniu się zgodnie z zasadami triangle offense, zamiast grać instynktownie, z większą swobodą i pewnością siebie Matt Barnes z kolei stracił sporo meczów z powodu kontuzji.

Ale przyszła druga część sezonu. Tym razem pod znakiem dwóch nazwisk: Chuck Person i Andrew Bynum. Kto by pomyślał, że ten ekscentryczny niegdyś strzelec Indiany Pacers i Minnesoty Timberwolves, będzie teraz odpowiadał za poprawki w taktyce defensywnej Mistrzów NBA? Z kolei młody center, o którego kolana drżę za każdym razem, kiedy wyskakuje po zbiórkę lub do wsadu, wreszcie odnalazł w sobie motywację do gry w obronie, co przyniosło rewelacyjne efekty. Nie żeby wcześniej Bynum nie angażował się w grę po tej części parkietu, po prostu czasem sprawiał wrażenie, jakby jego silnik napędzały przede wszystkim zdobywane punkty. W tym sezonie nastąpiła jednak wyraźna zmiana w jego mentalności. Zmiana na lepsze. Obrona Jeziorowców od czasu Weekendu Gwiazd jest znakomita i nie ustępuje tej celtyckiej czy chicagowskiej.

Bynum nie wychodzi wysoko przy pick and rollach, skupiając się na bronieniu strefy podkoszowej. Lakers więc lepiej przeciwstawiają się penetracjom, nie dając przy tym wielu możliwości rywalom do oddawania rzutów trzypunktowych z dogodnych pozycji. Mój jedyny problem z taką taktyką? Olbrzymi ciężar spoczywa na barkach Bynuma i jeśli znów odniesie kontuzję, to cała taktyka defensywna może się rozsypać jak domek z kart.

Lakers swoją grą od końca lutego udowodnili sobie oraz wszystkim wątpiącym w ich szanse na trzeci tytuł, że mogą w dowolnej chwili zrobić "pstryk" i z drużyny przegrywającej z Cleveland Cavaliers zamienić się w walec rozjeżdżający kolejnych rywali. Niestety, najwyraźniej poczuli się zbyt pewnie, trochę niwecząc wcześniejszy wysiłek ostatnimi porażkami. Egzekucja ofensywna całkowicie siadła, a olbrzymim problemem okazało się proste zastawienie (Bynum zebrał 23 piłki w meczu z Utah, a Lakers i tak przegrali walkę na tablicach). Nie jest to można powód do większego niepokoju, niemniej kilka niepotrzebnie przegranych meczów można oznaczać konieczność wygrania dwóch-trzech serii w play-off bez przewagi własnego parkietu. Można sobie wmawiać, że Lakers to wszystko jedno, że kiedy są w pełni sił, mogą wygrywać w każdej hali itp. itd., ale nie oszukujmy się - to JEST utrudnienie Zwłaszcza w finale, w formacie 2-3-2, z naprawdę wymagającym rywalem, jakim bez wątpienia będzie finalista ze wschodu (inna sprawa, że najpierw do tego finału trzeba będzie dojść, co też proste nie będzie).

Prostsza drabinka oznacza więcej odpoczynku i mniejsze ryzyko kontuzji. To ważne w przypadku takiego zespołu weteranów, jakim są Lakers. Dalej macie wątpliwości? W porządku, to powiem tak: wyobraźnie sobie, że rok temu Jeziorowcy zamiast sweepa w drugiej rundzie, muszą się męczyć przez siedem meczów. Pytanie, czy w takiej sytuacji Bynum, który grając z kontuzją wytrzymał do trzeciego meczu finałów (po czym jego wpływ na grę był już bardzo ograniczony), w ogóle byłby w stanie pomóc drużynie w starciach z Bostonem? Czy jego kolano ostatecznie nie odmówiłoby posłuszeństwa te kilka meczów wcześniej?

Spokojnie, świat się nie zawalił. Po prostu będzie trochę trudniej. Najważniejsze pozostaje zdrowie i optymalna forma na najważniejszy etap rozgrywek i na tym koncentrują się wszyscy w obozie Jeziorowców. Zdrowy, defensywny jak nigdy przedtem Andrew Bynum kompletnie zmienia obraz sytuacji. Na jego kolanach w dużej mierze spoczywają szanse na 3-peat. Jeszcze tak naprawdę nie widzieliśmy, na co stać ten zespół, kiedy podstawowy center jest w pełni sił. Czy wreszcie dostaniemy tę szansę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz