sobota, 12 marca 2011

Wujek Dobra Rada

Dzisiaj, drogie dzieci, rozpoczniemy wpis od krótkiej lekcji!


Kochani, pamiętajcie! Jeśli ktoś zaproponuje wam udział w zabawie nazywanej NBA All-Time Leauge, rozpoczynającej się od najważniejszego w całej grze draftu, to walnijcie go rozgrzanym żelazkiem albo rurą z odkurzacza. Też może być rozgrzana, jeśli akurat leżała w ognisku.

Jeśli myślałeś, że to kobieta wysysa z ciebie całą energię życiową, trzyma w domu, nie puszcza na piwo, do kumpli, na kosza, skupiając całą twą uwagę na sobie, to wiedz, że istnieje coś gorszego. All-Time League to czyste zło.

Ale żeby nie było tak przygnębiająco, zapraszam do obejrzenia bezapelacyjnie najlepszej akcji ostatnich paru tygodni:






A co tam w trawie piszczy?



No przecież mieliśmy Weekend Gwiazd. Mój komentarz do tego koszykarskiego święta?



A dupa zimna. Nie będzie komentarza. 


Znacznie bardziej interesuje mnie temat trade deadline. Wyjątkowo dużo się w tym roku działo. Zwycięzcą polowania bez wątpienia jest Prokhorov. Facet potwierdził, że te miliony na koncie nie wzięły się ze sprzedaży ciasteczek roznoszonych przez harcerki. Transfer Derona dokonany został z dnia na dzień i teraz nowy właściciel klubu ma jakiś rok czasu na przekonanie Williamsa, że warto zostać w Nets na dłużej. Sam Prokhorov sprawia wrażenie gościa, który nie ma wątpliwości, że mu się to uda. I ja także zaczynam się ich wyzbywać.Tak, wierzę, że Rusek postawi na swoim.

Knicks również w końcu postawili na swoim, choć kosztowało ich to pół sezonu i pół składu. Sporo oddali, ale role-playerzy są do zastąpienia, a okazji do pozyskania gracza klasy Anthony'ego za wiele nie ma. Pierwsze mecze pokazują, że trochę czasu minie, zanim machina zacznie należycie funkcjonować, choć obawy związane z pogodzeniem Amare i Melo wydają się nieuzasadnione.  Ciekawe może być starcie nowojorczyków z Miami Heat, do którego może dojść w pierwszej rundzie play-off. Heat mają spore problemy z pogodzeniem swoich gwiazd, a może raczej z tym, aby ich indywidualne zdobycze przekładały się na sukces zespołu. Podstawowym problemem wydaje się brak systemu ofensywnego. Poza okazjonalnymi set plays po przerwach na żądanie, w ataku Miami dominuje improwizacja i zasada "jak nie wiemy co grać, gramy pick and rolla". Porażki w końcówkach biorą się z nieprzygotowanych rzutów, złych pozycji, trójek, które nie wynikają z ofensywy. Krótko mówiąc, za dużo przypadku, za mało planu. Fakt, zespołowi brakuje głębi, ale warto przypomnieć, że Heat za czasów Shaqa byli w sumie podobnie budowani. Po transferze z Lakers w drużynie zostało mnóstwo miejsc do zapełnienia, a skład zasilali tacy weterani, jak Michael Doleac, Shandon Anderson czy Christian Leattner. Zespół jednak dobrze funkcjonował, bo trener potrafił ustawić go tak, by wykorzystać mocne strony weteranów. A może po prostu gwiazdy lepiej do siebie pasowały?

Na zdecydowanego faworyta wschodu wyrastają więc Celtowie, chociaż transfer Kendricka Perkinsa wzbudził sporo kontrowersji. Powiem wprost: nie kupuję Jeffa Greena. Dla mnie koleś jest nijaki, pozbawiony pewnej koszykarskiej tożsamości. Za mały na czwórkę, za słaby rzutowo na pozycję niskiego skrzydłowego. W ubiegłorocznej serii z Lakers wyróżnił się głównie tym, że był. No dobra, walnął parę fajnych wsadów i radził sobie tyłem do kosza, kiedy krył go Derek Fisher. Co więcej, zarówno on jak i Krstic słabo zbierają, a przecież to deska była największym problemem Bostonu w ubiegłorocznych finałach. Do tego agent Greena ponoć ma w planach tłuściutki kontrakt dla swojego podopiecznego i może być ciężko się dogadać.

Można zrozumieć motywy Ainge'a - młody, utalentowany skrzydłowy oraz solidny center w miejsce dwóch graczy mających problemy zdrowotne. Kto wie, może Green rozwinie skrzydła w nowym otoczeniu (w sumie to nie byłby pierwszy przypadek, gdy zawodnik z dnia na dzień staje się dobrym obrońcą po przyjściu do Celtics), niemniej w krótkim okresie czasu ta wymiana na dobre moim zdaniem Bostonowi nie wyjdzie. Perkins może i jest trochę przeceniany, ale to stały element pierwszej piątki drużyny od lat. Dobrze wywiązywał się ze swojej roli, znał taktykę drużyny od podszewki, partnerzy dokładnie wiedzieli, czego mogą od niego oczekiwać i w spokoju zajmowali się swoimi zadaniami w defensywnych schematach zespołu. Czasem mówi się, że gracze mogą ze sobą grać na pamięć. Właśnie takiego określenia można użyć w przypadku dotychczasowej pierwszej piątki Celtów - znali się na pamięć. Zwłaszcza w obronie. Wraz z Perkinsem Bostończycy tracą nie tylko twardego defensora i czołowego zbierającego drużyny, ale także pewną przewagę psychologiczną. Celtics już nie są tacy straszni. Nie z Nenadem Krsticem i Troy'em Murphy.

Jest jeszcze jedna sprawa - tak spore przetasowania w składzie (w sumie pięciu nowych zawodników) na kilkanaście meczów przed zakończeniem sezonu zasadniczego mogą spowodować parę nadprogramowych porażek. Strata przewagi własnego parkietu, na której tak Celtom zależało, to byłby spory cios.

Po drugiej stronie mamy Thunder, którzy ostatnimi zmianami mocno podrasowali swój frontcourt i teraz czekają już tylko na rewanż z Lakersami, mając przy tym nadzieję, że Perkins wraz z Mohammedem oraz robiącym postępy Ibaką zniwelują w wystarczającym stopniu przewagę podkoszową mistrzów. Problemem podopiecznych Brooksa może być jednak atak. Thunder byli do tej pory jedną z najgorzej rzucających za trzy punkty drużyn w lidze. Teraz dodatkowo stracili dwóch wysokich, którzy (lepiej lub gorzej, ale zawsze) rozciągali obronę przeciwników. Pod koszem może być więc teraz trochę za ciasno na wjazdy Westbrooka.

Ciekawą ekipę zebrano także w Memphis. Myślę, że nikt z czołowych zachodnich drużyn nie chciałby wpaść na niedźwiadki w pierwszej rundzie. Mocna obstawa podkoszowa, klasowy playmaker, dwóch znakomitych obrońców na obwodzie, kilku ciekawych rezerwowych. No i leczący kontuzję Rudy Gay. Grizzlies już wygrali kilka meczów z czołowymi rywalami i ich słabszy bilans może być nieco mylący. Mają chłopcy potencjał, żeby napędzić stracha jakiemuś contenderowi. I najwyraźniej są porządnie zmotywowani, bo wszyscy jak jeden mąż rzekomo zdecydowali, że do czasu, aż zapewnią sobie awans do play-off, nie będą się golić.

Ogólnie rzecz biorąc, największą korzyścią tych wszystkich przetasowań może być uatrakcyjnienie play-off i zapewnienie emocji już od pierwszej rundy. Takie ekipy, jak Knicks, Blazers, Grizzlies, czy nawet Sixers (chociaż nie dokonali ostatnio żadnej wymiany) mają potencjał, żeby mocno zmęczyć ekipy z czołówki, a kto wie, może walnąć nawet jakiegoś upseta. Oczywiście, bardzo możliwe, że ostatecznie wszyscy faworyci spokojnie przejdą do kolejnej rundy, ale przecież nie o to chodzi, by złapać króliczka (a może i chodzi, ale chciałem jakoś ładnie zakończyć akapit). Liczą się emocje i ta niepewność, że może jednak ci teoretycznie słabsi sprawią niespodziankę. Wymienione przeze mnie ekipy taką niepewność bez wątpienia zapewniają.

Także posłuchajcie wujka i zacznijcie się jarać, bo jeszcze tylko miesiąc i przyjdzie czas, by oddzielić chłopców od mężczyzn.

2 komentarze: