środa, 16 lutego 2011

Ogród zdobyty

Ciekawa sprawa - pewien mieszkający w  Niemczech Turek zgłosił się na policję z prośbą o ochronę przed... niezaspokojonym apetytem jego żony na seks. Facet przez cztery lata sypiał na kanapie, żeby uciec od jej nocnych ataków. Wykończony biedak zdecydował się na rozwód, ale to nie rozwiązało problemu - franca nie dawała mu spokoju. Przypuszczam, że wszyscy wieloletni mężowie, którzy to czytają, serdecznie nieszczęśnikowi współczują.

Ale kogo ja chcę oszukać? Lakers zdobyli Garden - zieloną fortecę Celtów i ich wrzeszczących (no, w tym przypadku wyjątkowo wyciszonych) kibiców. Trzeba by poświęcić parę akapitów temu wydarzeniu, zwłaszcza, że był to rewanż za spotkanie sprzed kilkunastu dni, któremu poświęciłem swój ostatni wpis.


Tym razem to Lakers byli głodni i żądni rewanżu,  Boston zaś jakby usatysfakcjonowany wygraniem poprzedniego meczu w Staples Center. Chłopcy z Kalifornii, występujący tym razem w gustownych strojach retro, rozegrali chyba pierwsze kompletne spotkanie po obu stronach parkietu w tym sezonie. Co ich tak zmobilizowało? Wypowiedzi Kupchaka na temat możliwych zmian, krytyka w mediach, a może wysoka przegrana z Celtami we własnej hali? Przypuszczam, że wszystko po trochu.  W każdym razie, cokolwiek to było, podziałało jak cholera. Odrobić 15 punktów straty w Bostonie, w tak prestiżowym meczu, to spory wyczyn.

Meczu na czynniki pierwsze nie będę jednak rozkładał. Bądź co bądź mówimy o jednym lutowym spotkaniu. Prawdziwa zabawa rozpocznie się za kilka miesięcy. Zastanówmy się jednak, co dwa tegoroczne starcia ostatnich finalistów NBA mogły nam powiedzieć w kontekście ich ewentualnego, czerwcowego rewanżu. Innymi słowy, co się zmieniło w ciągu tych ostatnich siedmiu miesięcy.

Zakładam, że oba zespoły będą dysponowały pełnymi składami. Nie żebym się spodziewał, że tak będzie, wszak mówimy o bardzo wyeksploatowanych, żeby nie powiedzieć - starych koszykarsko drużynach. Bardzo możliwe, że wygra ten, kto będzie zdrowszy. Nie sposób jednak przewidzieć kto, co, jak i kiedy sobie naciągnie/skręci/stłucze czy zerwie (odpukać), więc tę kwestię pominę.

Zacznę od Lakers. Co się rzuca w oczy, to skuteczność Bryanta. Kobe, w poprzednich latach skutecznie ograniczany przez bostońską defensywę, zadziwiająco łatwo radził sobie z dochodzeniem do dobrych pozycji rzutowych i wykańczaniem akcji. Pojawiają się opinie, że dokładnie taki był zamiar Celtów - dać się Bryantowi wyszaleć i skupić się na reszcie. Ja jednak tego nie kupuję. Po pierwsze, w tego typu zagrania można się bawić, kiedy ma się dobrego indywidualnie obrońcę, który choć trochę zmęczy i ograniczy gwiazdę rywali. Boston kogoś takiego w tej chwili nie ma. Ray Allen, nie dość że coraz starszy, to osamotniony, bo po odejściu Tony Allena jest praktycznie jedyną opcją w obronie przeciwko Bryantowi.

Po drugie, Celtics w poprzednich latach ustawiali całą swoją obronę pod lidera Jeziorowców,  stosując podwojenia czy  wstawki strefy oraz starając się, aby pomiędzy Bryantem, a koszem, zawsze było dwóch obrońców. I taka taktyka skutkowała, bo nawet w ubiegłorocznych, przegranych finałach, atak Lakers był mocno ograniczony. Czemu więc nagle zmieniać coś, co dobrze funkcjonuje?

Bostonowi ewidentnie brakuje ludzi na pozycjach 2/3 i Danny Ainge powinien skupić się na rozwiązaniu tego problemu przed trade deadline (Corey Brewer? Mickael Pietrus? Tak tylko rzucam). Inaczej mogą być kłopoty.

Inna sprawa, że najzwyczajniej w świecie Kobe jest zdrowszy i w lepszej formie, niż przed rokiem.

Zwrócić uwagę warto również na postęp w ataku całego zespołu. Lepsza forma rzutowa Lamara Odoma i Shannona Browna oraz pozyskanie Steve'a Blake'a poprawiło spacing, a więc ułatwiło egzekucję trójkątów. Tegoroczni Lakers mogą być więc trudniejsi do zatrzymania, tym bardziej, że Boston stracił dwóch bardzo dobrych obronców (Tony Allen, Rasheed Wallace).


Ale i w Bostonie mogą mieć powody do optymizmu. Przede wszystkim trzy magiczne literki:

1. H
2. C
3. A

Powtarzajcie za mną:

HCA

Home Court Advantage.

Celtics, po dotkliwej wyjazdowej porażce w siódmym meczu finałów, zdali sobie sprawę, jakie znaczenie może mieć rozgrywanie decydującego spotkania przed własną publicznością, i robią wszystko, żeby sobie ten komfort zapewnić. W tej chwili mają dość wyraźną przewagę nad Lakersami i spore szanse na utrzymanie korzystnego rezultatu, co w ewentualnym finale dałoby im spory atut.

Tak, nie dajcie się zwieść złudzeniu formatu 2-3-2, który w rzeczywistości jest szczególnie korzystny dla wyżej rozstawionej drużyny. Historia pokazuje, że wygranie trzech meczów pod rząd przed własną publicznością, na tym etapie rozgrywek i przy tak mocnym rywali, jest bardzo, bardzo trudne i w praktyce zespół z gorszym bilansem po sezonie regularnym, musi w finale dwukrotnie pokonać przeciwnika na wyjeździe, w celu zdobycia tytułu. Wprawdzie Lakers, jako dwukrotny mistrz, drużyna z ogromnym doświadczeniem, pewna siebie, ma przekonanie, że może wygrywać bez względu na lokalizację, niemniej TD Garden to wyjątkowo ciężki teren. Zwłaszcza w play-off.

Druga sprawa, to forma Kevina Garnetta. Nie wiem, jak on to zrobił, ale facet w swoim szesnastym sezonie gra wyraźnie lepiej niż przed rokiem. Dzięki jego wysokiej formie przewaga na tablicach Lakers przynajmniej częściowo może zostać zniwelowana. Za to letnie wzmocnienia podkoszowe Celtów (Shaqa, JO, Erden) wydają mi się trochę przereklamowane i nie sądzę, żeby któryś z tych graczy wniósł do gry Bostonu więcej, niż Rasheed Wallace. Na tablicach - pewnie tak. Ale żaden nie rozciąga tak defensywy, jak Sheed (co by ciągle słabo rzucającym Rondo może być istotne), a i w obronie będzie ciężko o tak duże wsparcie.

Co jednak może być atutem Bostonu pod koszem, to ilość. Sześciu graczy podkoszowych, to znacznie większe możliwości rotacji, elastyczność, więcej fauli do wykorzystania - w siedmiomeczowej serii, gdzie mecze będą rozgrywane często co drugi dzień, przy podróżach z jednego końca kraju na drugi, kiedy zmęczenie może dać się we znaki, posiadanie takiego pola manewru może się bardzo przydać. Pau Gasol pewnie nie będzie zachwycony, kiedy rywale co kilka minut będą wysyłać na niego nowego, wypoczętego obrońcę.

Czy te wszystkie rozważania znaczą, że spodziewam się powtórki z ubiegłorocznego finału? Tak daleko w przyszłość bym nie wybiegał. Tak jak już pisałem, zarówno Lakers, jak i Celtics, są mocno wyeksploatowani. Ich podstawowi gracze to głównie weterani, którzy przez ostatnich kilka sezonów nie mieli wiele okazji do odpoczynku, kilkukrotnie kończąc rozgrywki dwa miesiące później, niż większość graczy NBA. Kontuzje, a także zwykle zmęczenie, może mieć tu spore znaczenie i nie należy lekceważyć bardziej wypoczętych rywali. Tak czy inaczej, kolejne finałowe starcie odwiecznych rywali jest jak najbardziej realne, także, jak mawiają skauci: be prepared.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz