środa, 12 stycznia 2011

Magic vs. Michael revisited

Spokojnie, nie mam zamiaru zaserwować wam jednego z artykułów z serii "kto jest lepszy: x czy y?". Zresztą, to byłby piekielnie ciężki wybór. Trochę jak między Szaranowiczem a Szpakowskim. Mannem a Materną. Marilyn a Audrey. Whisky a Koniakiem. Piątkiem a sobotą. Lakers a Clipp... yyy... ale o czym to ja miałem?

Jakiś czas temu poruszałem temat Lakers z początku lat 90-tych, zakończenia kariery Magica czy finałów z Bulls. Chciałbym teraz do tego wrócić, a wszystko za sprawą ciekawej analizy trzeciego meczu tamtej pamiętnej serii (szkoda, ze tak krótkiej).

Filmik trwa prawie 13 minut, a  kluczowe dla losów finału spotkanie omawia Coach Nick.






Dobra, a teraz przechodzimy do najważniejszej części, a mianowicie "co poeta miał na myśli" (pozdrawiam wszystkich maturzystów):

1. Przede wszystkim, spotkały się ze sobą dwie znakomite drużyny, nie tylko niezwykle utalentowane, ale grające mądrą i poukładaną koszykówkę. Bez wątpienia bardziej złożony system prezentowały Byki (triangle offense), podczas gdy filozofia bodaj najmłodszego wtedy trenera w NBA, Mike'a Dunleavy'ego, była bardzo prosta i opierała się przede wszystkim na izolacjach dla poszczególnych graczy, głównie Magica. Tyle że mając tak mocny skład, inteligenty i dobrze podający skład, a przy tym kilku zawodników potrafiących grać tyłem do kosza, taka taktyka miała rację bytu. I tu dochodzimy do drugiego punktu.

2. Magic vs. Michael. Jak w tytule. W trzecim meczu Jordan nie miał dobrego dnia w ataku, ale podstawowym problemem była jego gra w obronie przeciwko liderowi "Jeziorowców". Johnson praktycznie w każdej akcji brał rywala na plecy i ogrywał jeden na jeden. Bulls albo nie podwajali, albo robili to zbyt późno, co kończyło się świetnym podaniem do któregoś z partnerów i punktami.

3. Z czasem Phil Jackson w końcu zdecydował się na zmianę krycia i do pilnowania Magica oddelegował Pippena. Problem w tym, że Jordan w takiej sytuacji musiał zająć się... Vlade Divacem. Wprawdzie Jordan zdołał wymusić błąd 10 sekund na środkowym rywali, jednak poza tym wiele korzyści ta zmiana nie przyniosła. Lakers byli zbyt inteligentnym zespołem, by nie wykorzystać sytuacji i zaczęli izolować Divaca, który dzięki temu zaliczył znakomitą trzecią kwartę. Efekt - sześć punktów przewagi gospodarzy przed ostatnią częścią gry.

4. Ciekawa obserwacja - kiedy Kobe sam przeprowadza piłkę przez połowę, zazwyczaj samemu stara się wykreować pozycję do rzutu sobie lub któremuś z partnerów. Na filmiku mamy przykład podobnego zachowania w przypadku Jordana. Różnica? W razie niepowodzenia, Byki znacznie lepiej radziły sobie z powrotem do triangle. Na uwagę tutaj zasługuje bardzo aktywny Horace Grant. Nieprzypadkowo Tex Winter powiedział kiedyś, że żaden silny skrzydłowy nie radził sobie w jego ofensywie tak dobrze jak Grant.

5. Bohaterem meczu okazał się Cliff Levingston. Byki miały olbrzymi problem z zatrzymaniem ataku Lakersów. Aktywność w obronie Levingstona bardzo pomogła w wybronieniu kilku akcji. Kluczowa okazała się jego rola w ograniczeniu Magica, który nie mógł już go tak łatwo przepchnąć lub minąć. Być może decydująca akcja miała miejsce przy stanie 98-96 dla gości. Piłkę z autu wyrzucał Worthy. Gracze Chicago zachowywali się tak, jakby Levingston miał pilnować właśnie jego, podczas gdy przy Johnsonie stał Jordan. W momencie wznowienia gry zrobili jednak szybką zamianę, co w ostateczności doprowadziło do niecelnego rzutu  gospodarzy. W końcówce wyszły też ograniczenia systemu Dunleavy'ego. Jego gracze byli już bardzo zmęczeni (bardzo krótka ławka zrobiła swoje), w ataku brakowało ruchu, dobrze broniony jeden na jeden Magic już nie stwarzał przewagi. Zespół nie miał w takiej sytuacji żadnego planu B i w końcówce nie mógł dotrzymać kroku rywalom, co doprowadziło do przegranej i utraty przewagi własnego parkietu (zdobytej w pierwszym spotkaniu).


Box score z tamtego meczu możecie znaleźć na basketball-reference.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz