niedziela, 3 lipca 2011

Wszyscy nienawidzą Mike'a

Stało się to, czego oczekiwano od dawna - mamy lockout. Tak więc, podczas gdy wszyscy są zajęci rozkładaniem na czynniki pierwsze sporu pomiędzy zawodnikami a właścicielami, ja mogę po cichu odgrzebać już trochę podstarzały temat zatrudnienia nowego trenera w LA Lakers.


Pierwsze reakcje większości kibiców na wieść o podpisaniu kontraktu przez Mike'a Browna wyglądały mniej więcej tak:

40% - Cooo?! <odgłos rozbijanego krzesła> Kpina! Jim Buss sprowadza ten klub na dno!!!
30% - Eeee niemożliwe. Głupia plotka. Trenerem będzie Adelman albo Shaw. Oby nie Dunleavy!
20% - Spoko, facet utrzyma się na stanowisku maksymalnie jeden sezon. Obudźcie mnie za rok.
10% - Dobrze. Wreszcie trener, który skupi się na obronie.

Muszę przyznać, że sam należałem do tej drugiej grupy. W pierwszej chwili uznałem, że to tylko jedna z plotek. Może jakaś zasłona dymna? Mike Brown? TEN Mike Brown? Niemożliwe, żeby ten gość został trenerem Lakers. Może pomylili z Larrym Brownem?

Jednak po paru chwilach niedowierzania zmieszanego z rezygnacją, zacząłem na sucho analizować fakty, zadając sobie pytanie, dlaczego w zasadzie ten facet ma tak fatalną reputację? Przynajmniej wśród kibiców.

Ale zapomnijcie na chwilę o tym wszystkim.

Budzicie się rano, odpalacie espn, realgm, nba.com czy jakąkolwiek inną stronę z doniesieniami z NBA i dowiadujecie się, że trenerem waszej ulubionej drużyny został człowiek, który:

- był asystentem Gregga Popovicha oraz głównym asystentem od defensywy pod skrzydłami Ricka Carlisle'a,
- w ciągu paru lat od objęcia swojego poprzedniego zespołu, nadał mu tożsamość twardej i defensywnej drużyny,
- w drugim sezonie doprowadził swoich podopiecznych do finału NBA,
- w następnych rozgrywkach został wybrany trenerem roku,
- w dwóch kolejnych sezonach poprowadził zespół z jedną gwiazdą i grupką solidnych role playerów do 66 i 61 zwycięstw.

I to wszystko przed ukończeniem 41 roku życia. Nieźle nie? A jednak reakcja jest w dużej mierze negatywna.

Ktoś napisał, że kariera Mike'a Browna jest koszykarskim odpowiednikiem podróży Forresta Gumpa. Brown pracował dla Denver Nuggets w 94 roku i był świadkiem pamiętnej sceny, w której Dikembe Mutombo we łzach ściskał piłkę na parkiecie Seattle Center Colliseum po tym, jak jego drużyna dokonała historycznego wyczynu, eliminując rozstawionych z numerem pierwszym Ponadźwiękowców. Był też asystentem w Indianie, gdy doszło do pamiętnej bójki pomiędzy graczami Pacers a kibicami Pistons w Palace of Auburn Hills. Wreszcie - jako trener Cavs na własne oczy mógł się przyglądać, jak w tej samej hali LeBron James rzuca 25 ostatnich punktów swojej drużyny, prowadząc ją do zwycięstwa w piątym meczu serii z Tłokami. Teraz będzie miał okazję kontynuować niezwykłą podróż w organizacji, która specjalizuje się w dostarczaniu niesamowitych koszykarskich historii.

Ale życie to nie film (wiem, zajechało patosem z letnich kinowych blockbusterów, ale w końcu mamy lipiec).W takich historiach nie ma miejsca dla przypadkowych ludzi i jeśli myślicie, że Brown też uważa Apple za jakąś firmę związaną z owocami, to jesteście w błędzie.

Brown to ciągle bardzo młody i perspektywiczny coach, ale z drugiej strony już sprawdzony człowiek - dwie pieczenie na jednym ogniu. Co dobrego można o nim powiedzieć? Przede wszystkim kładzie nacisk na defensywę i ma do tego odpowiednie przygotowanie. W drużynie, której brakuje jasnej strategii w obronie, a pick and roll śmiało można nazwać jej kryptonitem, defensywny umysł jest bardzo mile widziany. Wnosi też pewną świeżość po latach koncentracji przede wszystkim na egzekucji trójkątów.

Ważną cechą Browna, o której niewiele się mówi, jest też umiejętność odłożenia na bok swojego ego dla dobra drużyny. Kiedy po sezonie 07/08 Danny Ferry zaproponował trenerowi Kawalerzystów zatrudnienie asystenta specjalizującego się w taktyce ofensywnej, Brown nie był zachwycony. Ale ostatecznie doszedł do wniosku, że to może być najlepsze wyjście dla jego zespołu. Roszady w sztabie trenerskim zaowocowały olbrzymim postępem Cavs, którzy nagle stali się jedną z najlepszych w ataku drużyn ligi.

Brown najwyraźniej jest również specjalistą od rozmów kwalifikacyjnych. Jerry Buss wraz z synem Jimem, a także Mitch Kupchak byli zachwyceni po spotkaniu z nim, nie zwlekając ani chwili z przygotowaniem kontraktu. Podczas rozmowy, Brown był znakomicie przygotowany: przedstawił konkretne pomysły na grę Lakers po obu stronach parkietu, szczegółowo prezentując silne i słabe strony poszczególnych graczy oraz pomysły, dzięki którym spróbuje optymalnie wykorzystać ich umiejętności.

W porządku, tylko skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

Głównym źródłem krytyki wydają się dwa ostatnie sezony Browna w Cleveland, zakończone rozczarowującymi porażkami z Orlando Magic i Boston Celtics. Znakomita postawa Cavaliers w sezonie zasadniczym rozbudziła nadzieje kibiców, a także mocno podniosła notowania drużyny w mediach. Niemniej play-offy brutalnie zweryfikowały mistrzowskie aspiracje LeBrona i spółki, a w decydujących meczach szwankowała zwłaszcza defensywa. Cavs nie potrafili zatrzymać ani wszechstronnego ataku Celtów, ani Dwighta Howarda wspomaganego grupką znakomitych strzelców z dystansu.

Oberwało się każdemu - od LeBrona, przez jego partnerów z drużyny, aż po zarząd i trenera. Brown nie potrafił znaleźć recepty na problemy swoich podopiecznych, zebrał również falę krytyki za stawianie na Shaqa i Antawna Jamisona, kosztem bardziej zgranego i sprawdzonego duetu Ilgauskas-Varejao. Nasuwa się jednak pytanie, w którym momencie kończy się rola trenera? Jak duży wpływ ma na swój zespół? Czy można stworzyć mistrzowską defensywę, mając w pierwszej piątce jednego, ewentualnie dwóch dobrych obrońców?

Problem Cavs polegał na tym, że generalny manager, Danny Ferry, za bardzo skupił się na wzmacnianiu ofensywy zespołu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nowi zawodnicy nie wymuszali kolejnych kompromisów w obronie. Kawalerzyści nie mieli wielu atutów na rynku transferowym, dlatego pozyskiwali głównie graczy jednej strony parkietu. W końcu defensywa zespołu tego nie wytrzymała. Trudno powstrzymać pick and rolle, mając pod koszem duet Jamison-Shaq. Trudno rywalizować z Bostonem, kiedy Mo Williams musi pilnować kogoś z dwójki Rajon Rondo-Ray Allen.

Nie znaczy to, że Brown jest bez winy. Fakt faktem, że nie poradził sobie z sytuacją, w jakiej znalazł się w ostatnim sezonie pracy w Cleveland. Ale też zespół, jaki prowadził, miał zwyczajnie zbyt duże braki w składzie, by osiągnąć wyznaczony cel.

Czego więc powinniśmy oczekiwać w Los Angeles? Abstrahując od tego, jak Brown będzie dogadywał się z weteranami, bo tych spraw w tej chwili nie sposób przewidzieć. Przede wszystkim powinniśmy zobaczyć jasną i konkretną strategię defensywną. Większą koncentrację po tej stronie parkietu. Rozdzielanie minut na podstawie tego, kto jak się stara i realizuje założenia w obronie. Wreszcie, miejmy nadzieję, poprawę defensywy przeciw pick and rollom.

Większą zagadką jest ofensywa, choć i tu powinno być lepiej niż w pierwszych latach Browna w Cleveland. Kluczową postacią w tej kwestii może się okazać John Kuester, zatrudniony na stanowisku asystenta. Kuester to kolejna kontrowersyjna postać, której pojawienie się w sztabie trenerskim Lakers wywołało chyba jeszcze większą falę niezadowolenia, niż zatrudnienie Browna. Zupełnie niepotrzebnie. Kuester nie sprawdził się jako head coach Detroit Pistons, bo nie potrafił sobie poradzić z zawodnikami. Nie znaczy to jednak, że jego umiejętności taktyczne nie mogą okazać się cennym nabytkiem, wszak rola asystenta niesie ze sobą nieco inne wymagania. Nie należy więc zapominać, że mówimy o człowieku, który pomagał Larry'emu Brownowi w Philadelphii 76ers oraz Detroit Pistons. Przede wszystkim jednak Kuestera uważa się za twórcę postępów ofensywnych Cleveland Cavaliers, których atak w sezonie 08/09 wskoczył z dwudziestej pozycji, na czwartą w całej lidze. Imponujące tym bardziej, że wcześniej Kuester wcale nie był kojarzony z zadaniami ofensywnymi.

Dobrą wiadomością jest również zatrzymanie Chucka Persona. Rifleman w krótkim czasie spędzonym w Lakers zdążył wyróżnić się wprowadzeniem zmian w schematach defensywnych, dzięki którym obrona drużyny, oparta w większym stopniu na Andrew Bynumie, przyczyniła się do imponującej, lutowo-marcowej serii zwycięstw. Był to prawdopodobnie najlepszy fragment sezonu w wykonaniu Jeziorowoców. Person, kiedyś świetny strzelec, pomógł także w zmodyfikowaniu techniki rzutu Kobe Bryanta tak, żeby kontuzjowany palec mniej mu przeszkadzał. Trudno powiedzieć, jaką dokładnie rolę będzie pełnił Chuck w kolejnych rozgrywkach (kiedykolwiek się one zaczną). Być może to jemu przypadnie rola koordynatora defensywy, po tym, jak nie udało się klubowi ściągnąć Mike'a Malone'a, byłego asystenta Browna z Cleveland, a ostatnio związanego z New Orleans Hornets.

Najciekawszym ruchem może okazać się jednak sprowadzenie jednego z najlepszych europejskich trenerów, Ettore Messiny. Po pierwsze, w czasach upraszczania i ujednolicania taktycznego w NBA, urozmaicenia wprowadzone przez doświadczonego szkoleniowca spoza Stanów Zjednoczonych, mogą być czymś nowatorskim i cennym dla klubu. Po drugie, mistrzostwo zdobyte przez Dallas Mavericks, którzy w znacznie większym stopniu, aniżeli reszta drużyn, korzystali z obrony strefowej, może wywołać w lidze większe zainteresowanie strefą, a posiadanie w swych szeregach klasowego trenera z Europy z miejsca daje w tej kwestii przewagę nad rywalami.

Mamy więc młodego trenera, który miał wprawdzie swoje potknięcia i wykazywał pewne niedoskonałości, ale z drugiej strony osiągał bardzo dobre wyniki w bardzo młodym jak na coacha wieku, wykazując przy tym chęć do ciągłej nauki i wyciągania wniosków. Trenera, który wprowadzi do zespołu trochę świeżego spojrzenia oraz dyscyplinę defensywną. Do tego ciekawy sztab asystentów, uzupełniających braki szkoleniowca po drugiej stronie parkietu. Ciężko zastąpić Phila Jacksona, ale Lakersom udało się zebrać grupkę ludzi, którzy są w stanie pociągnąć ekipę weteranów we właściwym kierunku. Co może budzić niepewność, to jak Mike Brown poradzi  sobie w ogniu walki najważniejszych meczów. Wtedy, gdy przyjdzie czas na najważniejsze mecze sezonu, a trenerskie szachy będą miały spory wpływ na wyłonienie zwycięzcy, tak jak w tegorocznych finałach. Czy okaże się naszym Rickiem Carslisle, czy Erikiem Spoelstrą. Bycie po prostu dobrym trenerem może bowiem nie wystarczyć, kiedy trafia się na kogoś, kto na każdy twój ruch ma przygotowane trzy odpowiedzi. Tak naprawdę to może być kluczowy element dla oceny nowego trenera Lakers, a co za tym idzie - dla szans na kolejne mistrzostwo w LA-landzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz